Wiwi, a widziałaś jak Marysia zaopiekowała się Kasią? I później poszli do Łukasza?
Albo całą akcję z reanimacją Agnieszki? Dam to dzisiaj
Ja najbardziej lubię Donę. To wspaniała,barwna postać.
Zamieszczam jeszcze video, z Małgosią nr 2.
Moja ulubiona scena z tego tygodnia:
Małgosia przychodzi do Andrzeja.
http://rapidshare.de/files/4954228/Malgosia.wmv.html
I coś z przeszłości
Ochroniarz: Dobrze pomalowane.
Tamara:To widać,że to nie jest mój naturalny kolor?
Tamara doradza się w sprawie fryzury.
http://rapidshare.de/files/4968787/Tamareczka.wmv.html
Dzisiaj jeszcze spisałem fajną rozmowę Laury,Matyldy i Leszka
Cytaty z Laurą, Matyldą i Leszkiem z 485 odcinka. Zdjęcia pochodzą również z tego odcinka.
Scena1
Leszek pakuje walizkę. Wchodzi Laura.
Laura: A to co za burdel?
Leszek: O jesteś już...
(Laura ściąga płaszcz)
Laura: Nienawidzę takich pytań. Co mam Ci powiedzieć,że jestem?
(Leszek śmieje się pod nosem)
Laura: No, możemy już jechać do Łeby.
Leszek: Załatwiłaś wszystko w wydawnictwie?
(Widać zakłopotanie Laury)
Laura: Yhm...
Leszek: Coś się stało?
Laura: Nic. Nie będę już z nimi pracowała.
Leszek: Jak to? Nie będziesz już pracować z Twoim wydawcom?
Laura: Jak się będziesz pakował w takim tempie, to będziemy mogli wyjechać najwcześniej w maju.
Leszek: Piękna ta Twoja Łeba.
Laura: Piękna... Tylko trochę pełna samotności.
(Laura wchodzi do kuchni)
Scena 2
Dzwonek do drzwi. Otwiera Leszek. W progu stoi Matylda.
Leszek: Cześć(całują się w policzek)
Matylda: Pokój temu domowi.
Leszek: Co u Ciebie słychać?
(Laura stoi w drzwiach kuchni.)
Laura: Ciebie jeszcze tylko brakowało.
Matylda: Ooo, moja kochana siostrzyczka!
(Laura podchodzi do Matyldy, i również całują się w policzek)
Laura: Dzisiaj jedziemy do Łeby. Może pojedziesz z nami?
Matylda: A wyjeżdżasz? Coś się stało?
Leszek: Nie mam tu już czego szukać...
(Laura kieruje Matyldę do salonu)
Laura: Chodź...
Scena3
Wszyscy siedzą w salonie. Leszek kończy opowiadać o Marysi.
Leszek: No i właśnie dlatego najlepiej będzie jak wyjadę stąd na jakiś czas.
Laura: No i sama widzisz. Marysia i Leszek nie umieją się jeszcze dogadać.
Matylda: No, bardzo mi przykro, że ta cała historia kosztowała Cię tyle nerwów.
Laura: Nie oszukuj.
Matylda: Laura, ten wyjazd to bardzo dobra rzecz. Najlepiej by było,żebyś się teraz w coś bardzo mocno zaangażował.
Laura(kpiąco): Taa, zaraz powiesz jeszcze, że trzeba zapomniec i takie tam inne p.ierdoły.
Matylda: Ależ ty potrafisz być delikatna.
Leszek: Ale ja niczego nie chcę zapomnieć.
Matylda: Ale musisz przestać się zadręczać.
Leszek: Dobrze, spróbuję.
Matylda: A w takim razie, może dobrze by było, żebyś ze mną pojechał?
Laura: Oj, przestań! Jeszcze mu teraz potrzebny wyjazd do Afryki!
Matylda: No, ale nie do Afryki, tylko na Sumatrę. Organizujemy tam szpital. Zupełnie nowe zadanie. Czułbyś się tam bardzo szczęśliwy.
Laura: A co ty p.ieprzysz?
Matylda: Zabraniam Ci tak mówić!
Leszek: Dziewczyny, ja bardzo przepraszam, ale...(pokazuje rękami bezradność i wychodzi)
Laura: Nie, no wiesz, co? Można mówić różne rzeczy. Można fantazjować, można wyrażać życzenia dobre, albo te nawet takie sobie. Ale nie można komuś wciskać farmazonu, uważając, że się go kocha.
Matylda: No, ale o czym ty w ogóle mówisz?
Laura: no, chyba,że ty już nie kochasz Leszka. I życzysz mu wszystkiego najgorszego w każdej swojej modlitwie.
Matylda: Teraz to już chyba przesadziłaś!
Scena4
Laura i Matylda idą klatką schodową.
Laura: Chcesz podciać Leszkowi skrzydła? Pozbawić go romantyzmu?
Matylda: Dlaczego uważasz, że organizowanie szpitali jest mniej romantyczne niż...(tu wzdycha i po chwili dodaje)... wspominanie byłych kochanek?
Laura: Chcesz zabić w nim wszystko to, co jest najlepsze. Co go odróżnia od miliarda facetów. Po co? Dlaczego? Żeby cierpiał tak jak ty? Żeby znalazł zapomnienie w filantropii?
Matylda: Nie w filantropii, tylko w miłosierdziu, w Bogu. Nie ma nic lepszego.
Laura: Równie dobrze może znaleźć zapomnienie w butelce.
Matylda: Bluźnisz, bo nie masz już argumentów. Powiedz mi, czy ty nie jesteś w stanie pojąć, że współczucie, pomoc innym, to więcej niż egzaltowany związek kobiety i mężczyzny?
Laura: Możesz ty oszukiwac wszystkich. Nawet samą siebie., ale ja wiem,że to twoje powołanie to była nieszczęśliwa miłość i tyle!
Matylda: potrafisz być bardzo podła.
Laura: Miłość do Michała a nie Bóg. A powiedz mi, dlaczego nie możemy o tym rozmawiać przy Leszku? Po co mnieś tu w.ywlokła na te schody? Co to, on jest dziecko?
Matylda: Mozemy już wracać? Uspokoiłaś się?
Laura: Ja nie! Ty chyba też nie! Że też was nie uczą w tych klasztorach cierpliwości.
Matylda: Nie życzę sobie takich uwag.
Laura: A to nie jest koncert życzeń.
[ Dodano: 2005-09-12, 00:14 ]
Po programie Kuby Wojewódzkiego, gdy Leszek chciał przeprosić Marysię w redakcji.
Leszek: Przepraszam, że musiała pani zatańczyć.
Marysia: Chciał mnie pan upokorzyć!
Leszek: Nie! Chciałem panią dotknąć, przytulić... Proszę nie pytać dlaczego, bo nie wiem... (dał jej kwiaty i wyszedł)
Irek za plecami Leszka dzwoni do Marysi w "jego" sprawie.
Marysia: Halo?
Irek: Dobry wieczór szanownej pani.
Marysia: Tak, słucham?
Irek: Czy ja mam przyjemność z panią Marią Majewską?
Marysia: Tak, to ja... Przepraszam, z kim ja mam przyjemność?
Irek: Ireneusz Skalski. Bardzo mi miło.
Marysia: Przepraszam bardzo, ale my się chyba nie znamy, a jest bardzo późno, więc...
Irek: Ja jestem przyjacielem pana Leszka Retmana. Dzwonię w jego sprawie. Jest to sprawa życia i śmierci.
Marysia: Coś się stało?
Irek: Chodzi o to, że nasz drogi Leszek tak długo nie pociągnie.
Marysia: Przepraszam pana bardzo, ale mógłby mi pan powiedzieć, co się stało?
Irek: To poważna sprawa. On się zakochał w pani. I teraz cierpi, chłopisko.
Marysia: Dzwoni pan do mnie po nocy, żeby opowiadać mi takie brednie? Pan zwariował?!
Irek: Ja panią bardzo proszę, niech się pani z nim prześpi. To on się na pewno odkocha i potem znowu będzie dobrze. Niech pani to zrobi dla dobra afrykańskich sierot. I ich rodziców. Ja proszę jako przyjaciel. Jego przyjaciel. To znaczy, Retmana.
Marysia: Wspaniałych przyjaciół ma pan Retman. Naprawdę. Gratuluję!
Marysia się rozłącza, a po chwili uśmiecha się.
Sytuacja ma miejsce podczas wieczoru autorskiego Leszka. Najpierw rozmawiają Leszek i Ryszard.
Leszek: Podtrzymuje pan zaproszenie na prywatną rozmowę o pięknych kobietach?
Ryszard: Oczywiście. Z przyjemnością dowiem się, co ma pan do powiedzenia na ten temat.
Leszek: Mam nadzieję, że nie zabraknie tam pewnej pięknej kobiety.
Ryszard: Kogo ma pan na myśli?
Leszek: Pan nie wie? Mówię o pańskiej żonie.
Ryszard: Niech pan wpadnie któregoś wieczora do nas na kolację.
Podbiega Irek, dopada Leszka, staje tyłem do Ryszarda.
Irek (do Ryszarda): Przepraszam pana.
Leszek: Iruś, ja chciałbym...
Irek: Wiem, wiem, wiem, stary, wiem. Wszystko wiem. Świnia jestem, spóźniłem się. Miałem robotę. Nieważne. Przyszła?
Leszek: (speszony): O co ci chodzi?
Irek: No, co? Ta z telewizji! Ty, a jej mąż przyszedł?
Leszek: (szeptem): Zamknij się, zamknij się...
Irek: Pokaż mi ją!
Leszek: Panowie, może was przedstawię... Mój przyjaciel, Ireneusz Skalski. Pan Ryszard Majewski.
Irek (do Ryszarda): Bardzo mi (orientuje się) mmm... miło.
Ryszard: Chyba mówił pan o mojej żonie...
Irek: Aha... Pan się nazywa Majewski?
Ryszard: Tak. A ta z telewizji to moja żona.
Ryszard wściekły wyciąga Marysię ze spotkania.
Irek: Leszek, za tę głupotę możesz mnie zabić. Pozwalam.
Leszek: Wiesz co? Jesteś skończonym gówniarzem. Dzięki.
Leszek odchodzi.
Matylda zaproponowała Leszkowi stanowisko w UNICEF-ie.
Leszek: Ja w biurze?
Matylda: A, myśłałam że się ucieszysz, a ty wybrzydzasz.
Leszek: Nie wybrzydzam, tylko... To nie dla mnie.
Matylda: To jest właśnie wybrzydzanie.
Leszek: Matylda, no! Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek na tym świecie... Nawet lepiej niż ja sam. No, i jak? Wyobrażasz sobie mnie zasuwającego w garniturku do biura?
Matylda: Powiedzieli, że możesz się ubierać, jak chcesz.
Leszek (ze śmiechem): Widzę, że pomyślałaś o wszystkim.
[ Dodano: 2005-09-12, 00:15 ]
Kolacja Leszka w domu Majewskich.
Leszek: Dobry wieczór.
Marysia: A...
Leszek: Czy mogę wejść?
Marysia: Yyy... (kiwa głową)
Leszek: Kwiaty dla pani domu. (wręcza Marysi bukiet)
Marysia: Dobry wieczór...
Ryszard: Marysiu, kochanie. Postaraj się przez chwilę zabawić pana. Ja zaraz wracam. (Ryszard idzie na górę)
Leszek: Przepraszam, ale nie chciałem sprawić kłopotu.
Marysia: Naprawdę? To co pan tutaj robi? W ogóle po co pan przyszedł?
Leszek: Nie rozumiem. Pan Ryszard najwyraźniej zaprosił mnie na kolację.
Marysia: Mój mąż zaprosił pana na kolację?
Leszek: Dokładnie tak. Jeżeli mi pani nie wierzy, może go pani zapytać.
Marysia: Nic mi nie mówił.
Leszek: Mhm. No, cóż. To chyba najlepiej będzie, jeżeli sobie pójdę.
Marysia: Nie, nie. Proszę zaczekać. Jeżeli jest tak, jak pan mówi, to...
Leszek: Nie wierzy mi pani?
Marysia: Wierzę panu.
Leszek: To cudownie. Tylko... To nie jest tak do końca z tym, co powiedziałem. Pani mąż owszem, zaprosił mnie na kolację, ale nie określił konkretnie terminu. No, ale... To dobrze, że przyszedłem, bo przynajmniej wiem, że darzy mnie pani zaufaniem. Teraz to nawet, gdyby mnie pani wyrzuciła, to...
Marysia: Niech pan przestanie.
Ryszard: Już jestem. Mam nadzieję, że żona dobrze się spisała.
Leszek: Tak, była bardzo miła.
Ryszard: To co, to chyba musimy zrobić kolację dla miłego gościa. Można? (bierze od Leszka płaszcz)
Leszek: Proszę.
Leszek wchodzi do pokoju, a Ryszard oddaje płaszcz Leszka Marysi. Marysia zostaje przy drzwiach sama z płaszczem w jednej ręce, a bukietem w drugiej. Patrzy na bukiet i uśmiecha się.
Marysia podaje jedzenie.
Leszek: Uwielbiam włoską kuchnię.
Ryszard: A ja myślałem, że pan zna się głównie na murzyńskich potrawach.
Marysia (podaje Leszkowi talerz): Proszę.
Leszek: Od razu czułem, że pan mnie nie docenia. <włoska nazwa potrawy> Szynka parmeńska. Z pewnością wspaniała.
Ryszard: Nie musi pan tłumaczyć. Ja znam włoski.
Leszek: Naprawdę?
Ryszard: Co się pan tak dziwi? Czy ja wyglądam na tępaka?
Leszek: Nie, wygląda pan na... Wygląda pan świetnie. Mnie się wydawało, że zna pan niemiecki. Nie wiem dlaczego ten język jakoś bardziej mi do pana pasuje.
Marysia kaszle, jakby tuszowała wybuch śmiechu. Ryszard i Leszek patrzą na nią.
Marysia: To ja może przyniosę makaron. Mam nadzieję, że będzie wam smakować.
Leszek: Z pani rąk zjadłbym nawet garść żwiru.
Marysia wywraca oczami, uśmiecha się i wychodzi.
Leszek: Mam nadzieję, że nie przeszkadza panu, że lubię pańską żonę.
Ryszard (ze sztucznym uśmiechem): Nie, skąd.
Leszek: Smacznego!
Ryszard sugeruje, że Marysia jest zdenerwowana.
Leszek: Pani Mario, ja mam nadzieję, że nie jest pani poddenerwowana z powodu mojej wizyty. Bo jeżeli tak, to ja zaraz sobie pójdę, chociaż będzie to dla mnie wydarzenie tragiczne.
Marysia (ze śmiechem): Tragiczne?
Leszek: Tak, ponieważ nie dokończę pani spaghetti, a przyznam szczerze, że lepszego w życiu nie jadłem.
Ryszard: Wie pan, jak się tak na pana patrzy, widać, że pan lubi kobiety. No, one też pana lubią. Ciekawe, dlaczego pan się jeszcze dotąd nie ożenił?
Leszek: Najkrócej mówiąc? Po prostu nie spotkałem jeszcze tej jednej jedynej.
Marysia uśmiecha się ciepło do Leszka.
Ryszard: Tak? A mnie się wydaje, że pan należy do tych, którzy lubią się zabawić. Ja zresztą miałem takiego kolegę, który uwielbiał romansować z kobietami. I zawsze mawiał, że: "Tylko bocian wiąże się z jedną partnerką. A czy ja wyglądam na bociana?"
Leszek: Ten pana kolega musiał być bardzo nieszczęśliwy.
Ryszard: Dlaczego pan tak myśli?
Leszek: Pan o to pyta? Gdyby ten pana kolega spotkał taką kobietę, jak pani Maria, to pewnie nie opowiadałby takich głupot.
Marysia opowiada historyjkę o zakochanej parze znajomych ze studiów.
Leszek: Ma pani rację. Z miłością to różnie bywa. Czasami człowiek nawet nie wie, kiedy się zakocha.
Marysia i Leszek patrzą sobie w oczy.
Ryszard: Co pan powie... Miał pan taki przypadek?
Leszek: Ja? Nie. Ja to zawsze wiem.
Ryszard: Marysiu, kochanie. Zrobisz nam kawy, co? Ja w tym czasie pokażę panu moją kolekcję broni. Proszę.
Ryszard pokazuje Leszkowi drogę. Leszek kłania się i idzie z Ryszardem na górę. Marysia zostaje sama na dole.
Ryszard do Leszka: Pieprzy pan moją żonę?
Marysia idzie z tacą i słyszy, jak Ryszard powtarza: Pytałem, czy pieprzy pan moją żonę?!
Marysia wycofuje się na dół.
Marysia: On mu powiedział... To znaczy zapytał go, czy jemu ja... To znaczy... Czy mu się podobam.
Marta: To co w tym złego?
Marysia: Tak, tylko że on zapytał trochę inaczej... Czy...
Marta: Czy...?
Marysia: Czy pan pieprzy moją żonę...
Marta: Spałaś z nim?
Marysia: Coś ty, no?! Marta! Zwariowałaś?!
Scena bez słów.
Leszek stoi na górze i obserwuje Marysię, która samotnie siedzi na dole na kanapie. Marysia zauważa go, więc Leszek uśmiecha się i macha do niej delikatnie ruszając palcami. Marysia też się uśmiecha i odruchowo macha do niego, ale zaraz speszona chowa dłoń.
Siedzą w salonie.
Ryszard: No, a pan co w tej chwili robi?
Leszek: Właściwie nic. Wróciłem z Afryki i siedzę tutaj, w kraju. Rzeczywiście nic nie robię.
Ryszard: No, a co dalej? Jakieś plany?
Leszek: Dostałem propozycję wyjazdu do Waszyngtonu.
Ryszard: No, no, to wspaniale! Gratuluję.
Marysia (z wyraźnym rozczarowaniem): To znaczy, że... pan wyjeżdża? Tak?
Leszek: Jeszcze nie podjąłem decyzji.
Ryszard: Woli pan biegać po pustyni?
Leszek: No, można to tak nazwać. Ja po prostu lubię pracę z ludźmi, w terenie. Lubię zmiany. Najbardziej lubię odwiedzać miejsca, w których już wcześniej byłem. Wrócić i zobaczyć, czy coś się zmieniło. Najczęściej nic się nie zmienia. Po prostu wydawałoby się, że wyjechało się wczoraj, a nie kilka lat wcześniej. Jedynie po dzieciach widać upływ czasu. Ostatnio byłem w wiosce, w której mieszkałem podczas pierwszego pobytu w Afryce. Niesamowite przeżycie. Rozmawiałem i grałem w piłkę z dziećmi, które wcześniej szczepiłem jako niemowlęta, trzymając na ręku. To było na początku mojej pracy, jakieś pięć lat temu.
Ryszard (wściekły z powodu zainteresowania, jakie Marysia okazuje Leszkowi): Ma pan rację. Dzieci to jest... to jest największy skarb, jaki może mieć człowiek, prawda? Patrzeć, jak rosną, jak się rozwijają, uczą... Jak wymawiają pierwsze słowa. Ja marzę o dzieciach. Wie pan, pewien mój znajomy, bardzo bliski znajomy, miał śliczne, cudowne dziecko. Córeczkę. I tego feralnego dnia dziewczynka była pod opieką jego żony, znaczy matki tego dziecka. Kobieta rozsądna, wykształcona... Nie, do dziś nie mogę pojąć. Przecież to była matka tego dziecka... (Marysia zaczyna płakać bezgłośnie) Nie wiem, czy to nieodpowiedzialność, czy kompletny brak wyobraźni... Okrucieństwo. Może po prostu głupota. W każdym bądź razie zupełnie bez powodu wyszła z domu, zostawiając to maleństwo samo, bez opieki. Na kilka godzin. Przepraszam, może ja nie powinienem o tym opowiadać, ale ilekroć jest mowa o dzieciach, to ja myślę o tej... o tej małej istotce, której nie ma już wśród nas...
Marysia: Przepraszam. (zrywa się i biegnie na górę)